Do Boliwii droga prosta - Sierpień 2001



Dalekie szlaki



Ach, kiedy znowu ruszą dla mnie  
dni? Noce i dni!
I pory roku krążyć zaczną znów
Jak obieg krwi:
Lato, jesień, zima, wiosna -
Do Boliwii droga prosta!
Wiosna, lato, jesień, zima
Nic mi się nie przypomina!
(Edward Stachura)




Rok 1985 przyniósł na wpół zakazany i politycznie niepoprawny film Wiesława Saniewskiego ‘Nadzór’. Akcja filmu dzieje się w kobiecym więzieniu w latach sześćdziesiątych w Polsce. W tym brutalnym świecie niesprawiedliwych wyroków, szarości, klaustrofobii i beznadzieji, ballada Edwarda Stachury pojawia się nagle, wyłamuje się z ponurych murów i krat.  Obiecuje, że na zewnątrz jest coś więcej niż życie szare jak papier toaletowy. Dla mnie Boliwia jawiła się wtedy jako daleki ląd z legend i marzeń. Ciemne i zimne wody jeziora Titicaca, tajemnicze ruiny Tiahuanaco, białe lodowce Królewskiej Kordyliery, spiczaste czapki, śmieszne pyski lam i muzyka ludu Ayamarów.  Długo jednak przyszło mi czekać, aby na własne oczy zobaczyć La Paz i Altiplano.
Podejście do Campo Argentino na około 5600 m.
Styczniowa wyprawa do Ekwadoru umocniła tylko moją fascynację Andami i kontynentem południowo-amerykańskim.
Postanowiłem przyjechać tu znów. Myślałem, że uda się nam wyjechać w takim samym składzie jak do Ekwadoru. Niestety, okazało się że Włodek nie może dostać urlopu w sierpniu, kiedy to właśnie zaplanowaliśmy nasz wyjazd.  Zostało nas tylko dwóch. Andrzej i ja. Figlarny los sprawił jednak, że niemal w ostatniej chwili dołączył do nas, dawno ‘zaginiony’ kolega z SKW - Heniu Sienkiewicz...
Dobre warunki wspinaczkowe w kuluarach w górach Kolorado panują mniej więcej od końca maja do początku lipca. Nasz cykl treningowy jest podobny do tego jaki narzuciliśmy sobie przed wyjazdem do Ekwadoru. Zaraz na początku czerwca przechodzimy dwa piękne kuluary: Dead Dog Couloir na Torreys (4349 m) i Skywalker na South Arapaho Peak (4083 m). Skywalker zaskakuje nas ekspozycją , nastromieniem i fantastycznymi warunkami lodowymi. Wycofujemy się z Krzyża na Mount of the Holy Cross (4268 m), okazuje się bowiem, że kuluar jest już wytopiony. Zawikłane i długie podejście, biwak pod ścianą i wszystko na nic. Choć w sumie nie powinniśmy narzekać, bo mieliśmy okazję pochodzić z ciężkimi worami po górach, co jak wiadomo jest ulubionym zajęciem wspinaczkowej braci na całym świecie...
Z kuluary Apaczów na Apache Peak (4096 m) wygania  nas burza z piorunami, deszczem, śniegiem i gradem. W ramach dodatkowych atrakcji, podczas zejścia, wpadam do jakiegoś wezbranego strumienia, chyba tylko po to aby nie było za łatwo. W drugiej połowie lipca, kiedy to zdecydowana większość dróg śnieżno-lodowych jest już nieczynna, biegamy po graniach i szczytach nabierając coraz lepszej kondycji, co jak czas pokaże na nic się w górach Boliwii nie zda, a nawet przyczyni się do tego że popełnimy szkolny błąd...
Isla del Sol - Wyspa Słońca, jezioro Titicaca i Królewska Kordiliera

Heniu Sienkiewicz wyjechal do Stanów jeszcze w marcu 89 roku i w zasadzie słuch o nim zaginął. Od czasu do czasu ktoś gdzieś spotykał go w róznych częściach świata.  Amerykański dziennikarz, John Soule napisał w 1851 roku: ‘Go West, young man !’. Zawołanie to stało się później mottem pionierów, którzy  podbijali i zasiedlali Dziki Zachód. Widocznie Heniu bardzo wziął sobie do serca to zawołanie, bo wyemigrował tak daleko na Zachód, że praktycznie znalazł się na Wschodzie. Trzy lata spędził na Akutan, małej wyspie w archipelagu Aleutów, bliżej stąd na Kamczatkę niż do stolicy Alaski – Juneau.
Aleuty, wulkaniczny łancuch wysp na południowy zachód od Alaski cechuje wyjątkowo paskudny klimat, silne wiatry, deszcze i ciągłe mgły. Należy też wspomnieć o aktywnych wulkanach i trzęsieniach ziemi. Później, Heniu mieszkał w Anchorage, Seattle, Nowym Jorku i obecnie w Nowym Orleanie. Nieźle go poprzerzucało...
Kiedy w końcu po 12 latach udaje mi się odnaleść Henia i piszę mu o naszych boliwijskich planach,  Heniu nie zastanawia się długo. Uzgadniamy szczegóły, rozdzielamy szpej i ... do zobaczenia w La Paz!

Heniu w La Paz - Calle Sagarnaga

W Boliwii na obszarze trzy razy większym od obszaru Polski mieszka tylko siedem i pół miliona ludzi. Ponad 70% procent ludności Boliwii mieszka na wysokim, suchym i zimnym płaskowyżu – Altiplano.
Ogromny płaskowyż o średniej wysokości 3500 metrów otaczają  łańcuchy górskie czyli cordilleras. La Paz –stolica kraju położona jest na wschodniej krawędzi Altiplano. Miasto położone na wysokości od 3300 do 4100 metrów co czyni je najwyżej położoną stolicą świata. Wszystko to sprawia, że góry Boliwii są stosunkowo łatwo dostępne wprost ze stolicy. Dojazd z centrum La Paz pod Huayna Potosi (6088 m) zajmuje niecałe dwie godziny przyzwoitą drogą szutrową. 

La Paz, najwyższa stolica - położona w dolinie.
Od strony północno-wschodniej Altiplano otacza Cordillera Apolobamba . Łańcuch ten rozciąga się aż do Peru. Na granicy peruwiańskiej znajduje się najwyższy szczyt Apolobamba – Chaupi Orco (6044 m).  Najwyższym szczytem południowej Apolobamby jest  Cololo (5915 m). Apolobamba jest raczej trudno dostępna jak na standarty boliwijskie, dojazd autobusem może zająć nawet do 24 godzin, jest tu jednak bardziej pusto niż w zatłoczonej Cordillera Real. Łatwiej też dostrzec tutaj legendarne kondory.
Cordillera Real czyli Królewska Kordyliera to główny łańcuch górski Boliwii. Rozciąga się na północny wschód od La Paz na przestrzeni ponad 160 kilometrów. Sześć szczytów sięga powyżej 6000 metrów i przypuszcza się że ponad 600 szczytów ma wysokość powyżej 5000 metrów. Austriaccy alpiniści nazwali Królewską Kordylierę – ‘Himalajami Nowego Świata’. I rzeczywiście, majestatyczny łańcuch gór pokrytych lodowcami, rzędy stromych turni i  eksponowanych grani widziane z  Altiplano tworzą jedną z najwspanialszych górskich panoram na świecie.  Nawet w samym La Paz, spacerując stromymi uliczkami nie sposób uciec od zniewalającego  widoku dwóch najbliższych sześciotysieczników. Masyw Illimani (6439 m) wyrasta od wschodu. Przewodnik Yossi Brain’a wyodrębnia pięć wierzchołków w masywie powyżej 6000 tysięcy metrów, najłatwiejsza droga wiedzie na najwyższy Pico Sur : II/PD – 50 stopni. ‘Ktoś’ całkiem dobrze zaprojektował tą górę...   

W drodze do Campo Argentino
Tylko 25 kilometrów na północ od El Alto – najwyżej położonej dzielnicy La Paz, leży Huayna Potosi zwany też Caca Aca. Szczyt ten często określany jest jako najłatwiejszy sześciotysięcznik na świecie, droga ( II/AD- 50 stopni) wiedzie na szczyt od północnego wschodu  poprzez tak zwane Polskie Żebro.  W 94 roku na żebrze tym zginął samotny polski wspinacz...
Góra posiada imponującą tysiąc metrową zachodnią ścianę z ambitnymi drogami lodowymi i mikstowymi o średnim nastromieniu do 80 stopni.
Północny kraniec Królewskiej Kordyliery wyznacza ogromny masyw Ancohuma-Illampu, w którym naliczono ponad trzydzieści szczytów powyżej 5000 metrów. Illampu (6368 m) jest najbardziej niedostępnym sześciotysiecznikiem Boliwii, poprowadzono tutaj również szereg bardzo trudnych dróg lodowych. Ancohuma (6427 m) przez wiele lat była uważana za najwyższy szczyt Ameryki Płd. i  jedyną górą poza Azją o wysokości powyżej 7000 metrów. Dziś, palmę pierwszeństwa na kontynencie dzierży argentyńska Aconcagua. Niemniej jednak, przewodnik po Boliwii wydany przez australijskie wydawnictwo Lonely Planet w 1996 roku ‘dokłada do pieca’ w sposób następujący:  ‘... tak naprawdę to chyba nikt nie wie jaką wysokość ma Ancohuma. Obecnie, generalnie uznawana wysokość to 6427 metrów [...] (Jednakże) zdjęcia satelitarne z 1994 roku zdają się wskazywać, że wysokość Ancohumy jest prawie 7000 metrów. [...] Próba ustalenia wysokości przy pomocy GPS w 1995 nie powiodła się, gdy jeden z przyrządów zawiódł w krytycznej chwili. Szef ekspedycji, Dennis Moore jest pewien jednak że Ancohuma jest wyższa niż 6500 metrów i zapowiedział następną wyprawę, aby roztrzygnąć problem ostatecznie...’
Środkowa część Królewskiej Kordyliery to góry Chearaco (6127 m), Chachacomani (6074 m) oraz grupa Condoriri ze słynnym Cabeza de Condor (5648 m), często nazywanym boliwijskim Matterhornem.
Poza grupą Condoriri niewielu tutaj znajdziemy alpinistów. Wkroczyliśmy na dobre i złe w nowe tysiąclecie, wydaje się, że powinniśmy wszystko już wiedzieć o naszej planecie, a przecież wciąż są zakątki w Królewskiej Kordylierze stanowiące wspinaczkowe ‘tierra incognita’. Możliwości poprowadzenia nowych dróg liczy się w tysiącach, można znaleść szczyty bez nazw, doliny bez śladów biwaków. 
Dolny Obóz
Głeboka dolina rzeki Rio La Paz oddziela Cordillera Quimsa Cruz od południowego krańca Królewskiej Kordyliery. Najwyższym szczytem Kordyliery Trzech Krzyży (quimsa w języku aymara znaczy trzy) jest Jacha Cuno Collo (5800 m). Północna część łańcucha to najlepsze boliwijskie tereny wspinaczki skalnej.
Cordillera Occidental położona w południowo-zachodniej części Altiplano, przy granicy z Chile, przypomina swym krajobrazem Ekwador.  Wulkaniczne stożki stoją tutaj samotnie. Wyrastają z nagiego i suchego pustkowia, noce są zimne a kraina rzadko zaludniona. Najwyższy szczyt Boliwii, Sajama (6549 m), to wygasły pokryty lodowcem wulkan.  Inne wysokie wulkany to Parinacota  (6330 m) i Pomerata (6222 m). Jak dotąd tylko Sajama cieszy się względnym powodzeniem wśród alpinistów, pozostałe szczyty odwiedzane są rzadko, choć dojazd z La Paz zajmuje średnio tylko 5 godzin.

Dojazd do La Paz nie należy do łatwych, skomplikowane połączenia lotnicze sprawiają, że musimy spędzić noc w stolicy Peru-Limie, położonej wprost na wybrzeżu Pacyfiku. Następnego dnia tylko półtorej godziny lotu i lądujemy w El Alto na wysokości ponad 4100 metrów.  Gwałtowna zmiana ciśnienia sprawia, że tutaj od razu odczuwa się wysokość.  Już na lotnisku reklamy zachwalają tabletki na sorroche – chorobę wysokościową. Andrzej filozoficznie podsumowuje naszą sytuację wysokościową – ‘No to żeśmy się ładnie wpier....’ . Na szczęście samo La Paz jest położone trochę niżej i taksówka szybko zwozi nas do miasta. Mała uliczka Calle Sagarnaga, przytulny hotelik zaraz obok plac Św. Franciszka z katedrą , która zdaje się łączyć w sobie trzy wielkie, ale jakże odrębne kultury – Tiahuanaco, Inków i hiszpańskich konkwistadorów.

Campo Argentino
Okazuję się, że Heniu zamiast na nas grzecznie czekać, gdzieś się włóczy...
Nic to, pijemy piwo w restauracji przy hotelu i przyglądamy się miejscowym dziewczynom. W ramach słowotwórstwa polsko-hiszpańskiego wsród lokalnych panienek wyróżniamy dwie grupy: La Laska Traditionala i La Laska Moderna...
Tradycyjny ubiór boliwijskich kobiet niewiele się zmienił od czasów hiszpańskich wicekrólów. Trochę nieoczekiwaną europejską naleciałością jest charakterystyczny angielski melonik.
W końcu pojawia się Heniu. Ostatni raz widzieliśmy się ponad 12 lat temu, w Barze pod Salmonellą w budynku Instytutu Okrętowego PS i rozmawialiśmy o tym co będziemy robić, jak w końcu dotrzemy do wybrzeży Nowego Świata.
Teraz jesteśmy w Boliwii. Szybko znajdujemy samochód terenowy, który następnego dnia zawiezie nas pod Huayna Potosi. Tylko piętnaście dolarów od łebka, tylko dwie godziny przez suche i bezdrzewne Altiplano. Gdzieś w dole zostaje La Paz, za plecami mamy Illimani, przed nami rośnie Huayna Potosi. Mijamy jakąś starą kopalnie cynku.  Cmentarz górników.  Mijamy stada lam i owiec. Przełęcz Zongo (ok. 4700 m) pojawia się  nagle i trzeba wysiadać. Ładujemy wory na plecy i w drogę. Buńczucznie omijamy schronisko. Refugio Huayna Potosi kusi łatwym i przyjemnym noclegiem, nam jednak wydaje się, że znamy przyszłość i przekraczamy zaporę. Powoli zaczynamy nabierać wysokości. Znika zapora. Akwedukt i linie wysokiego napięcia. Wszelkie oznaki cywilizacji odpływają w tył i zostajemy sam na sam z ciężkimi worami i górską dziczą.  Chcemy dziś zabiwakować w Dolnym Obozie na wysokości  5200 metrów i o drugiej w nocy chcemy wyruszyć na szczyt. Pogoda jest idealna i jesteśmy dobrej myśli. Idzie się nam świetnie. Wprawdzie Heniu niemal od razu zostaje ukarany przez góry za to że ośmiela się mieszkać gdzieś na bagnach Luizjany poniżej poziomu morza.  Kara objawia się w postaci bólu głowy i krótkiego oddechu...
Wczesnym popołudniem docieramy do Dolnego Obozu. Rozbijamy namiot, gotujemy wodę i szykujemy szpej na nocny atak. Tłumy przewodników i tragarzy ze swoimi klientami przewalają się przez Dolny Obóz, część zostaje tutaj, część udaje się do Campamento Argentino czyli Górnego Obozu położonego na rozległym  plateau na wysokości około 5600 metrów.
Przemęczeni podejściem pochłaniamy ogromne ilości herbaty z cytryną i powoli zaczyna do nas docierać na czym polega wchodzenie na najłatwiejszy sześciotysięcznik na świecie...
Tragarze wnoszą cały szpej i żarło do uprzednio rozbitych namiotów, klient czyli Sahib musi przytaszczyć tylko siebie. My i nam podobni ortodoksi, którzy by chcieli wszystko zrobić sami, wychodzimy na niewydarzonych  lub nerds jak mówią Amerykanie...
W Cuzco
Nerd  to taki zawodnik, który sam piecze własny chleb i sam warzy piwo, na nartach jeździ telemarkiem, a w komputerze ma własnoręcznie wyhaczony Linux. Nerd zapytany przez dziewczynę, dlaczego czasem Księżyc wschodzi taki wielki, udzieli bezbronnej panience wyczerpującego wykładu z praw optyki. A kiedy dziewczę podsumuje go jako Mało–Romantycznego to nerd  będzie z tego dumny. Bo generalnie taki zawodnik jest raczej Mało-Bystry...
Siedzimy przy namiocie jak kury na grzędzie i przyglądamy się podchodzącym tłumom. W końcu słońce chowa się za grań i od razu robi się bardzo zimno.
Ubieramy się do snu. Jest przecież andyjska zima i niewykluczone, że później w nocy będzie jeszcze zimniej. Udaje mi się zasnąć niemal od razu.
Budzę się nagle około 9 wieczorem,  mam potworny ból głowy. Andrzej i Heniu w ogóle nie spali, też ich czachy rypią. W ciemnościach przewracamy się z boku na bok w nadzieji na znalezienie pozycji w której jako tako uda się zasnąć.  Na próżno, zbliża się północ, a myśmy nie zmrużyli oka. Propozycja aby odłożyć dzisiejszy atak zostaję przyjęta przez ogół z wyraźną ulgą.  Mam nadzieję, że do rano minie ból głowy i w ciągu dnia podejdziemy do Obozu Argentyńskiego a później się zobaczy. 
Ranek nie przynosi jednak ukojenia. Andrzej z Heniem decydują się na odwrót, pakują swoje wory i powoli schodzą w dół lodowca. Nie mogę pogodzić się z przegraną i postanawiam podejść przynajmniej do Campamento Argentino.
Idę sam po pustym lodowcu. Większość ludzi wyszła w nocy. W Dolnym Obozie zostali tylko ci których dopadło soroche.
Ból głowy odchodzi i zaczyna do mnie docierać co się właściwie stało. Co by nie powiedzieć, pograliśmy technicznie...
Henia rozgrzesza prosty fakt, że mieszka na codzień ‘pod wodą’. Od samego początku Heniu zdefiniował swój sukces: dotrzeć do Obozu Argentyńskiego. Niewiele mu zabrakło!
Jeżeli zaś chodzi o pozostałych członków ekipy, na trwałe zaaklimatyzowanych w Kolorado, matadorów dla których miało zabraknąć góry... Daliśmy w torbę !
Styczniowe wejście na Cotopaxi przyszło nam tak łatwo, żeśmy się do końca nie zastanowili co złożyło się na sukces w Ekwadorze. Teraz widzę jasno co spowodowało naszą boliwijską porażkę. Spaliśmy za wysoko!!! Mieliśmy za dobry przypak z Kolorado, wleźliśmy za wysoko zanim zdążyliśmy się zmęczyć i w nocy sprawa się rypła.  Powinniśmy spać w schronie na 4800 i wtedy szczyt byłby nasz...
Tak rozmyślając docieram do Obozu Argentyńskiego. Robię zdjęcia i piję herbatę.  Ze szczytu wracają pierwsze zespoły, niektórzy gratulują sobie wejścia, inni znowu schodzą w dół w milczeniu. Soroche!!!
 Nad Huayna Potosi świeci słońce. Na tle granatowego nieba można też dostrzec księżyc. Jest jednak piękny dzień i nic to że nie weszliśmy na szczyt. Najważniejsze jest to, że jestem w górach. Wrócę tu na pewno i wtedy wejdziemy na szczyt. Na wierzchołkach gór zawsze znajdzie się miejsce dla tych, którzy zdecydują się na wspinaczkę.

Plaza de Armas - Cuzco - dawna stolica Tawantinsuyu - Imperium Inków

Wróciliśmy z Boliwii, byliśmy tam tylko osiem dni. Długo będę pamietał Królewską Kordylierę  i Wyspę Słońca na jeziorze Titicaca. Niewiele takich miejsc zostało na Ziemi. Znów słucham ballady Stachury – ‘..Lato, jesień, zima, wiosna..’

View Larger Map


Andrzej Jakubowski
Conifer, Kolorado





Do Boliwii droga prosta - Edward Stachura

Brak komentarzy: