Emigracja czyli Najdłuższa Wyprawa



Najdłuższa Wyprawa

Ja jestem swego losu panem
Jam duszy mojej kapitanem!

 

Podczas niedawnego pobytu w Szczecinie, kiedy to w mieszkaniu rodziców porządkowałem swoje stare papierzyska, skrypty, zeszyty oraz wykazy przejść, które podkreślały dwoistą naturę studenta-taternika, odnalazłem kopię prośby którą skierowałem do Zarządu SKW w marcu 1989 roku.
Z niedowierzaniem przyglądałem się staremu dokumentowi:
‘ zwracam sie z uprzejmą prośbą[...] o umieszczenie w kalendarzu imprez.[...] mojego wyjazdu w góry USA w okresie[...] Celem wyjazdu[...] prowadzenie działalności wspinaczkowej [...] w rejonach [...]Shawangunks, Seneca Rocks [...] wybranych rejonów Gór Skalistych [...]Proszę o pozytywne rozpatrzenie mojej prośby’
W maju 89 roku, wraz z Beatą,  pięć miesięcy po ślubie, na wariackie zaproszenie złożyliśmy podanie o wizę do Stanów, w rubryce która idiotycznie zapytywała się o nasz majątek wpisaliśmy beztrosko: ‘sprzęt wspinaczkowy’.
Do dziś pamiętam jak teściowa naśmiewała sie z naszej mlodzieńczej naiwności, do dziś też pamiętam jak konsul w Poznaniu powiedział:
‘ ... a na Florida nie ma ani jedna góra, ani jedna...’
Jechaliśmy bowiem, na zaproszenie  znajomych mieszkających na Florydzie. Konsul  przyznał nam jednak wizy. I oto w lipcu 89 roku spakowaliśmy plecaki i udaliśmy sie na naszą wyprawę aby na własne oczy zobaczyć Nowy Świat. Od tamtej pory minęło ponad jedenaście lat, a nasza wyprawa ciągle trwa. Oto migawki z tej  niekończącej się wyprawy.

Floryda
Miami Beach, Florida
Bagna, aligatory, robactwo, upały, ulewne deszcze i huragany – tak zapamiętałem Florydę, na codzień wygląda zupełnie inaczej niż przedstawiają ją kolorowe broszury dla turystów, niebo jest mniej niebieskie, dziewczyny niezbyt ładne, palmy bardzo szybko tracą swój egzotyczny urok i wraca tesknota za górami i śniegiem,  nie bawią mnie upały w Boże Narodzenie ani nawet Św. Mikołaje w krótkich spodenkach. Mieszkaliśmy w St. Petersburg koło Tampy, na półwyspie wciśniętym pomiedzy zatoki: Meksykańska i Tampijska, miejscu w którym wielu starszych Amerykanów postanowiło spędzić ostatnie lata życia. Przygnębiają liczne domy starców oraz wypielęgnowane  fasady firm pogrzebowych. Umieranie jest źródlem dochodów na Florydzie i jak wszędzie w Ameryce, konkurencja oraz maksymalizacja zysków sprawiają że Floryda jawi  sie jako mityczny Charon, ponury i chciwy odbierający ostatni grosz od udających sie w ostatnią drogę przez wody Styksu.

Osiemnastokołowa Przygoda 
Las Vegas, Nevada

Życie na Florydzie dobijało mnie,  czułem sie tam jak na zesłaniu. Brak gór i pracy sprawił że gdy nadarzyła sie okazja aby pracować jako kierowca ciężarówki nie zastanawiałem sie długo.  W czerwcu 90 roku ruszyłem w swoją pierwszą trasę z Indianapolis do Bostonu, zostawiłem za soba bagna Florydy i wreszcie mogłem zobaczyć jak na prawdę wygląda Ameryka. Pustynie Nevady, skalne ostańce Utah, prerie Wyoming a przecież to dopiero był początek. Okazało sie po za tym ze w Ameryce wspinać mozna się wszędzie poza Florydą, mają swoję skałki i boldery Alabama i Georgia, ma je Wisconsin. W wolne dni odczepiałem przyczepę i samym ciągnikiem udawałem sie na poszukiwania kawałka skały lub góry.
W pracy kierowcy albo trucker’a jak mówią Polonusi najbardziej dokuczała mi samotność, żonę widziałem mniej więcej raz na sześć tygodni, wtedy gdy trafiły mi się ładunki idące na Florydę. Przekonałem sie również że świat jest mniejszy niż to się na ogół wydaje kiedy to w stanie Indiana w małym miasteczku Carmel spotkałem kolegę z Szczecina. Chodziliśmy razem do podstawówki. Moje wyobrażenie o drogach Ameryki opierałem głównie na ‘Asfaltowym Saloonie’ Waldemara Łysiaka oraz na kultowym filmie Sama Peckinpaha ‘Konwój’.  Konfrontacja marzeń z rzeczywistością: ucieczka przed tornadem w Teksasie, snieżna burza w Iowa, podczas ktorej zamarzło mi paliwo, próby zaparkowania  30 tonowej ciężarówki w środku Manhattanu, otwarte i odludne przestrzenie Montany, uzbrojeni po zęby mieszkańcy gór w Idaho, kult indywidualizmu i broni palnej.

Colorado – Neverending Life
Spearhead 3832 m npm
Do Denver, stolicy stanu przyjechałem po raz pierwszy w październiku 90 roku, Góry Skaliste przywitały mnie jak swojego, burzą snieżną , później zaś w nagrodę – lampa. W weekend jadę do Rocky Mountain National Park, zostawiam  truck’a przy Bear Lake i wchodzę na pobliski Hallet Peak, rozglądam się, wszędzie na południe, na północ, na zachód jak okiem sięgnąć góry, morze gór. Patrzę i zaczynam rozumieć pewnego miejscowego poetę, który pisał o Kolorado jako o miejscu w ktorym chce się żyć nigdy niekończącym się życiem, patrzę i wiem jedno: znaleźliśmy swoje miejsce na ziemi...
Tego samego dnia dzwonię do żony na Floryde i pytam czy nie chciałaby się przeprowadzić do Denver,  Beata zadaje tylko jedno pytanie: ‘Kiedy ?!
W marcu nastepnęgo roku zostawiamy na sobą Florydę z jej palmami i plażami i jedziemy w śniegi i lody Kolorado. Oprócz gór, Kolorado ma tą zaletę że łatwiej tu o pracę, szybko rozstaje się z  truck’ami , znajduje pracę w firmie projektującej sprzęt medyczny.
Wrastamy w miejsce, dopiero tutaj wiemy, że zostajemy... na zawsze... nasze miejsce na Ziemi.  Każdy weekend to góry, na urlop nie trzeba nigdzie jechać jak pod nosem góry i to jakie, powierzchnia górska w Kolorado jest sześć razy wieksza od powierzchni Szwajcarii, około 1500 szczytów powyżej 3500 m. n.p.m. Zimą po jednej stronie doliny można rzeźbić na lodospadach a po drugiej wspinać sie w bularce tylko. Tu wreszcie nauczyłem sie jeździć na nartach i w końcu na snowboardzie. Skały Kolorado można z grubsza podzielić na takie pod które można podjechać samochodem i takie pod które trzeba podejść dlugą na kilka(naście) kilometrów doliną.  Najbardziej popularny Kanion Eldorado ma atmosferę jarmarku, dzieci, psy oraz my. Aby wspiąć się slynną Bastyllia Crack należy wystartować z dość ruchliwej drogi i trzeba uważać aby asekurując nie zostać rozjechanym przez samochód.  Pobliskie Flatirons to trzystu metrowe skały wyrastajacę w parku miejskim w Boulder, ten park miejski jest może niezupełnie typowy bo pagórki w parku sięgają 2600 metrów, a wieczorem lub wczesnym rankiem można się tu natknąć na pumę lub misia...
Zupełnie innym rejonem jest South Platte gdzie na obszarze 800 km kw jest kilka tysięcy skał, wiekszość nieopisana zresztą w żadnym przewodniku, pusto i dziko tu, sciany do 400 metrów, podejścia do 4 godzin, skałę najłatwiej znaleść przy pomocy GPS, tylko pół godziny z Denver.

The Park 
Longs Peak, The Diamond  4345 m npm
'Park' - właśnie tak tubylcy mówią na Park Narodowy Gór Skalistych, nie ma tu schronisk, ale w głąb parku prowadzą asfaltowe drogi. Bez żadnych ceregieli można od strażników dostać kwit na biwakowanie, tłoczno tu latem, kiedy otwarta jest Trail Ridge Road, droga która się wspina na wysokość 3700 metrów i prowadzi przez wododział Atlantyku i Pacyfiku.
Pierwsze śniegi już we wrzesniu zamykaja drogę aż do maja. To wlaśnie w Parku znajduje się Longs Peak (4344 m) ze swoja wschodnią ścianą wysoką na 600 metrów, popularnie znana jako Diamond. Ściana ta, to szeroki temat warty osobnej opowieści.

San Juan Mountains  
Ouray w San Juans, Ice Climbing Festival
Góry odległe i trudno dostępne, nie przyciągają niedzielnych tłumów. Na długo zapamiętam wspinaczkę północnym żlebem na El Diente (4315 m), żleb kruchy i zalodzony, guzdrzemy się, pod nami Navajo Basin. Namiot mamy rozbity w sąsiedniej dolinie, samochód zaś stoi w jeszcze innej dolinie, od pięciu dni włóczymy sie po San Juan, zauroczeni górskimi pustaciami w których niewielu spotyka się ludzi. Sam szczyt El Diente pojawia się nieoczekiwanie i jest nie większy od krzesła, siedzimy na zmianę. Przed nami jeszcze grań do Mount Wilson.  Powoli toczymy się po grani,  wściekła burza z piorunami pojawia się nagle, ucieczka na bezpieczną południową stronę do Kilpacker Basin. Jest późne popołudnie i pułapka zamknęła się, musimy obejść cała górę na którą własnie żeśmy się wspieli, do przytulnego namiotu wychodzi raptem 25 km i prawie 1000 metrów podejścia, o zejściach nie wspomne, na domiar złego nie do końca jesteśmy pewni gdzie jesteśmy...
Wykręcamy nogi na ruchomym piargu, później kiedy piarg się kończy, jako dodatkowa atrakcja pojawia się kojot. Siedzi i przygląda się nam, później zaczyna za nami iść, robi się nam nieswojo. Wprawdzie kojot jest wielkości przeciętnego Burka, ale kojot zawsze ma kumpli i kumple polują razem.  Gdy schodzimy do lasu, kojot znika nagle. Zataczamy ogromne koło wokół El Diente, około północy docieramy w pobliże progu Navajo Basin – kiblujemy. Małe ognisko i układamy się do porwanego snu, w ciemności przypatrują się nam jakieś oczy, może kojot, może puma, a może lepiej nie wiedzieć czyje to są oczy...
Ponura historia ludożercy Alferda Packera tłucze się po głowie:
... w styczniu 1874 roku pięciu poszukiwaczy złota wynajęło przewodnika,  Packera właśnie. Zaopatrzeni w żywność na 10 dni udali się w głąb niezbadanych wtedy San Juan Mountains. Przyszły ogromne śniegi i o śmiałkach słuch zaginął. W sześć tygodni później odnalazł się sam Packer, dobrze odżywiony, twierdził że poszukiwacze złota zamarzli w górach. Dopiero lato odsłoniło brutalną prawdę. Packer zamordował śpiących towarzyszy podróży, po czym ich zeżarł. Sędzia w Lake City posłał łotra na szubienicę. Miejsce gdzie się rozegrała ta zbrodnia do dziś nosi nazwę – Cannibal Plateau

Nostalgia 
Crestone Needle w Sangres
Pojawia się nagle. Sangre de Christo Mountains to góry odległe o 3 godziny jazdy od Denver. Rozciągają się na przestrzeni prawie 350 km, dochodzą aż pod Santa Fe w Nowym Meksyku. Wspinam się z Bradem,  lokalnym wspinaczem drogą Ellingwooda na Crestone Needle (4327 m). Ściana ma prawie 600 metrów, w środkowej częsci to system kominów, po wyjsciu z jednego z kominów, rozglądam się po okolicy, patrzę ku pólnocy na przełęcz zwaną Bear’s Playground , im dłużej się jej przyglądam tym bardziej przypomina mi to widok z Doliny Żabich Stawów Białczańskich na Żabi Niżni, właśnie tędy wracało się ze wspinania na Małym Młynarzu, teraz ta wyobrażona  Żabia Niżnia Przełączka kusi swoją bliskością, wystarczy podejść trawiastym zboczem, zejść Dwoistym Żlebem, znajoma dolina, znajomy staw – Moko.
W schronie gwar, widzę znajome twarze...

-What’s up, dude !  - ze snu na jawie wyrywa mnie wrzask Brada, które niecierpliwi się na stanowisku.
- Idę !!! – krzyczę w dół, poprawiam szpej i zabieram się do następnego komina.
Nikt nie woła. Tylko mgły nachodzą na  Żabią Niżnią.


Black Mountain czyli Straszny Dwór
Black Mountain 3278 m - mod widoku z Google Maps
 
 Dwa lata temu zdecydowaliśmy się na kolejny odważny a może szaleńczy krok. Od przeprowadzki do Kolorado mieszkaliśmy w Denver,  dwu milionowa metropolia ze wszystkimi wygodami cywilizacji, góry na deser w weekendy. Tam, wysoko, są śnieżne zadymki i lawiny, skały i lodospady, w dole muzea, filharmonie, zaawansowane technologie, wyścig szczurów i pracoholizm. 
Uciekamy w góry.
Szukamy długo i znajdujemy, dom, trzydziesci dwa hektary lasu i skał, praktycznie całe wschodnie zbocze góry, naszej góry. Nasza chata znajduje się na wysokości prawie 2800 metrów, zimą potrafi tu spaść do półtora metra śniegu w ciagu jednej doby, mrozy poniżej 25 stopni nie są niczym dziwnym, po burzy śnieżnej żeby wyjść na spacer wokół domu trzeba ubrać rakiety śnieżne. Śnieg leży od października do maja. Aby się nie pogubić w lesie, nadajemy nazwy skałom, strumieniowi, oraz stawom. Koleżanka Beaty, która nas w końcu odwiedza, nadaje nazwę całej posiadłości : Straszny Dwór
Jesienny widok na Straszną Skałę.

Pod skałki tylko parę minut, można się wyszpeić w domu. Oprócz tego dzika zwierzyna, zaznajamiamy się z kulawym lisem który wieczorami przychodzi na ganek i zagląda do domu.
Kulawinek, bo tak go nazywamy lubi surowe jajka i panicznie boi się naszych psów, przychodzi wtedy jak są zamknietę na wybiegu. Przychodzą też jelenie, które zaraz za domem mają swoją stałą ścieżkę. Latem, pojawiają sie kolibry. W tym roku pojawiły się też misie, w lipcu nieopatrznie nadziałem się na niedzwiedzicę, zaraz koło domu, czochrała się o drzewo i wystraszyła się tak samo jak ja, przyjrzała mi się oraz psom, po czym bezszelestnie znikneła w lesie.

Morze mgieł - poranny widok ze Strasznego  Dworu
Miejsce w którym mieszkamy, zmienia nas, dzicz która nas otacza, wchodzi do domu, zagląda do okien, przenika nas na wskroś. W tym miejscu często, częściej niż w mieście patrzy się w gwiaździste niebo, patrzymy w las a las przygląda się nam. 

Teraz, w listopadzie, szybko zapada zmrok, z zachodu nadciąga kolejna śnieżyca, ciemny las i w dole światełka wielkiego miasta. Minęło ponad jedenaście lat jak ruszyliśmy w drogę, każdy dzień przynosi coś innego, często jest stromo i pod górę, plecaki są ciężkie i wiatr wieje w oczy. Gdzie jest granica między normalnym życiem a alpinizmem ? 
Wyprawa trwa.

Andrzej Jakubowski
Straszny Dwór, Conifer, Colorado - listopad 2000


View Larger Map
Opublikowano wg originału w Trawers #3

Brak komentarzy: